wtorek, 22 maja 2018

Tak było. - opowiadanie o mnie.

Cześć. Pewnie się zastanawiacie czemu nie dodaje, albo już reszta z Was po prostu się pozbierała stąd. Nie dziwię się. Coś Wam opowiem.
Życie czasem przewraca się do góry nogami. Jakimś cudem, jak już kiedyś wspominałam, ilekroć wracam do pisania, to zawsze coś, zawsze ktoś. Na samym początku jak wróciłam do pisania, zmarła moja ukochana prababcia. Przeżyłam to bardzo, jednak to był dopiero początek bólu, który rozdarł moje serce na miliony kawałków. Po dwu i pół letnim związku, który w moich oczach miał być czymś, co miało trwać do końca życia, postanowiłam to zakończyć. Nie dlatego, że nie kochałam, dlatego, że osoba, z którą byłam, sprawiała mi więcej bólu (psychicznego) niż dawała szczęścia. Ponad moje siły było ciągłe staranie się za dwojga, podczas gdy mój (były) chłopak, miał mnie głęboko w swoim poważaniu. Minął już ponad miesiąc, a ja nadal nie potrafię podnieść się z kolan. Moje życie to praca w tygodniu - i zapijanie smutku w weekendy. Ciągle w mojej głowie siedzi ktoś, kto zranił mnie jak nikt nigdy wcześniej. To co czuje, jest dla mnie nie do opisania. Nie umiem sama sobie wytłumaczyć tego, dlaczego nie potrafię. Kocham go nadal, naprawdę mocno. Płacz towarzyszy mi nocami, a sztuczny uśmiech dniami. I choć śmieję się szczerze, będąc w pracy ze znajomymi, ciągle z tyłu głowy i w sercu czuje ból. Czuję, że czegoś mi brakuje. Jakby ON zabrał mi nieodwracalnie część mnie, bez możliwości powrotu. Wszystko miesza się w całość. Niespójną, byle jaką. Mijają dni, a mi wcale nie jest lepiej. Czas leczy rany? Gówno prawda, u mnie je powiększa. Oddałabym wszystko, żeby wrócić do momentu, w którym (przypuśćmy jakiś Maciek, bo nie chce podawać imienia) Maciek leczył moją bezsenność, czytając mi do snu. Chciałabym wrócić do czasu, gdy mu na mnie zależało. Kiedy zamiast się kłócić, woleliśmy rozmawiać, a każdy podniesiony ton, kończył się śmiechem, godzeniem i przytulaniem. Chciałabym wrócić do czasu, w którym wolał spędzić ze mną czas, zamiast oglądać YT 24/7. Kiedy zamiast mnie ranić, był moim oparciem. Po śmierci mojej prababci, po prostu we mnie pękło. Nie było go, kiedy odeszła jedna z najważniejszych osób w moim życiu. Wtedy, gdy potrzebowałam go najbardziej. Bardziej niż kiedykolwiek. On po prostu zostawił mnie z tym samą. Samą jak palec, nie odzywał się, nie dzwonił, nie pisał. To było coś, co złamało mi serce jeszcze mocniej. Skulona w łóżku, marzyłam tylko o tym by zasnąć i chociaż na kilka godzin zapomnieć. Potem, było już tylko gorzej. W końcu powiedziałam dość. Mimo, że kocham go nad życie, nie mogłam tego dłużej ciągnąć. Napisałam (bo Maciek nadal miał mnie w dupie), że nie mogę się starać o kogoś, kto tego nie chce. W odpowiedzi otrzymałam smsa "mam inne rzeczy na głowie". Tamten moment był dla mnie rozstaniem. Niecały miesiąc później, kiedy już myślałam, że może być lepiej... Napisał do mnie, żeby ze mną zerwać, mówiąc, że to ja się nie staram i on ma dość. Przeczytałam to o 4 rano, szykując się do pracy. Myślałam, że tego dnia nie wyjdę. Z nerwów trzęsłam się tak bardzo, że nie byłam w stanie utrzymać telefonu w rękach, a łzy spływały mi po policzkach, rozmazując cały makijaż. Znowu to zrobił. Znowu mnie zranił, zrzucając na mnie winę za rozpad związku, o który walczyłam sama od dłuższego czasu. Wtedy z kolan, upadłam na twarz. Nie mogłam pisać. Po prostu nie mogłam sklecić sensownego zdania. BA! Nie mogłam wymyślić nawet jednego słowa. Natłok uczuć, negatywnych oczywiście, sprawił, że wszystko zaczęło we mnie umierać. Czekałam tylko na weekend, żeby się schlać i zapomnieć (bardzo odpowiedzialnie, prawda?). Jestem osobą, która nie lubi mówić o uczuciach, nie lubi pokazywać słabości, łez... Po prostu nie lubię, wstydzę się swoich łez. Ale w końcu coś tak we mnie pękło, że zaniosłam się płaczem jak dziecko, zwołując zdziwioną rodzinę do swojego pokoju. Na samą myśl, mam łzy w oczach. Ale jak sie pewnie domyślacie, to wcale nie pomogło. W zeszłym tygodniu napisałam kilka zdań do nowego rozdziału. Pojechałam ze znajomymi na imprezę i mnie okradli. Zabrali mi razem z portfelem moją tożsamość. Nie mogłam potwierdzić nikomu, że ja to ja. Mogłam być Halyną od Wieśka, albo Józkiem spod sklepu. Kimkolwiek chciałam. I żałuję, że tak się naprawdę nie da. Po prostu zmienić tożsamość i spierdolić gdzieś, gdzie nikt nie będzie mnie znał. Zacząć od nowa. Ale tak się nie da. Nawet jeżeli ucieknę, to uczucia nadal ze mną będą. Nie piszę tego, żebyście mi współczuli. Może po prostu potrzebowałam się wygadać, wypisać. Nie wiem sama. Jak to napisałam wczoraj dziewczynie, która jako jedna z niewielu była i jest przy mnie, próbuje mnie podnieść z tych cholernych kolan, na których jestem i pocieszyć.
    "Ciężko się pisze o miłości, kiedy ktoś Cię jej pozbawił"

I to prawda. Nie potrafię pisać o romansach, kiedy sama przeżywam zawód swojego życia. Naprawdę uwierzcie. My planowaliśmy ślub, liczyliśmy gości, nawet rodzina już wiedziała, sam Maciek osobiście im powiedział. Całe moje życie, wszystkie moje plany poszły się jebać. Nie potrafię sobie z tym poradzić. Nie z planami, które przepadły. Z moją miłością, która jest dalej, mocna, ale bez możliwości... Bycia przy tej drugiej osobie. Tęsknie za nim, mimo wszystko. Jedyne, czego pragnę, kiedy cierpię przez niego, to by on mnie przytulił. Wiem, że muszę być silna, wiem, że muszę sobie poradzić. Ale ja... Ja po prostu kurwa nie potrafię. Próbuję, naprawdę z całych sił. Ale to nie wychodzi. Czy czas coś zmieni? Póki co tylko potęguje we mnie poczucie straty, smutku, żalu. Co najśmieszniejsze, kocham go nadal z dnia na dzień coraz mocniej. Czyli tak jak było do tej pory. Nie widze go, nie słyszę go, nie wiem co u niego. Ale nadal budząc się rano, mam to samo uczucie, jakbym zakochiwała się od nowa. Nie wyobrażam sobie całować z taką samą miłością innych ust. Nie wyobrażam sobie dotyku innych rąk na swoim ciele. Innego śmiechu rozbrzmiewającego się po pokoju. Innych oczu, wpatrujących się w moje. Innego głosu mówiącego "Kocham Cię Iza". Umieram w środku na myśl o tym, że więcej go nie zobaczę. Nie ujrzę jego uśmiechu, który swego czasu dawał mi najwięcej szczęścia na świecie. Ramion, które dawały mi tak mocne poczucie bezpieczeństwa, że w momencie największego zagrożenia, do ostatniej chwili swojego życia, do ostatniego oddechu, czułabym się bezpiecznie. Nie żałuję tych lat, żałuję, że więcej nie będzie. A jedyne czego pragnęłam, to na starość, człapać obok niego do sklepu po fajki, trzymając się za rączkę, jak cholerni nastolatkowie. Nie zapomnę o nim, nie przestanę go kochać. Zawsze będzie najważniejszą osobą w moim życiu. I mam wrażenie, że całe życie będę za nim tęsknić, płakać, że go przy mnie nie ma. Kocham Cię. I nigdy nie przestanę...

Wiem, że niewielu z was to przeczytało. Ale jeżeli jesteście tutaj i czytacie te właśnie słowa... Dajcie znać, że jesteście, doda mi to otuchy i siły, by podnieść się z podłogi i spróbować żyć normalnie. Jak nikt się nie odezwie - trudno, i tak będę musiała dać rady. Ale fajnie byłoby wiedzieć, że jest ktoś, kto jeszcze na mnie czeka.
Kocham was i dziękuję, nawet, jeżeli tylko czytacie a nie komentujecie.

Aiko.

3 komentarze:

  1. Wiem, że nic praktycznie nie pisałam na tym blogu, przyznam też, że nawet nie czytałam ostatnich rozdziałów, gdyż na razie mam przestój z Fairy Tail, ale głupio by mi było po prostu stąd wyjść i nic nie napisać, ale też nie wiem za bardzo co mogę tu zostawić...

    Wiem, że to zabrzmi banalnie i pewnie już to słyszałaś nie raz, ale nie poddawaj się. Teraz może wydawać się to niemożliwe, ale będzie lepiej. Może nie od razu, może nie w stu procentach, ale będzie lepiej. Przynajmniej ja w to szczerze wierzę i tego chcę, i będę Ci życzyła tego całym sercem. I na pewno są ludzie, którzy życzą Ci tego samego.

    Trzymaj się i pamiętaj, że nigdy nie jesteś sama. Nie ważne co, blisko ciebie są ludzie, którzy zawsze będą Cię wspierać.
    I... uśmiechnij się.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem. Czytam. Komentuje.

    Miłość jest niezwykłym uczuciem, prawda?
    I nie piszę w sposób taki by cię w jakkolwiek bardziej zdołować czy coś. Tu nie to chodzi. Bardziej o to, w jaki sposób ile człowiek może poświęcić dla drugiego człowieka, którego bardzo się kocha.
    Jeśli jest, jak jest i w jaki sposób postąpił ten Maciek, to najwyraźniej nie zasugiwał na ciebie. Że nie potrafił dostrzec tego co ty ukazywałaś mu, że się starałaś. Może z czasem zrozumie swój błąd. Nie powinnaś przez niego cierpieć. Nie dlatego, że chciałaś ,by było jak dawniej. Wiem, że jest to trudna sytuacja. Oraz że moje słowa mogą nie być prawdą.

    Moja rada? Lub może po prostu zwykła zagwostka, która może i przyniesie jakiś rezultat. Nie będę owijać w bawełnę.

    Dalej go kochaj. I żyj jednocześnie. Tak samo jak kiedyś ci radziłam. Wspominaj szczęśliwe wątki w swoim życiu i żyj przy tym w teraźniejszości. Unieś głowę przed siebie i patrz w przyszłość w pozytywnych barwach.
    Pamiętaj. Nie jesteś sama. Masz bliskich na których ci zależy,a im na tobie.

    I uśmiechnij się... Nawet jeśli płaczesz. Plastrem na skrzywdzone serce czasem, może okazać się zwykłe wsparcie, lub ciepłe słowa.

    OdpowiedzUsuń
  3. :c smutno mi jest! Też mam problemy jak każdy człowiek ale chyba nie aż takie jak ty! Ja jestrm w szkole wyśmiewana i bita (brzmi to pewnie jak klamaanie i zmyslanie pff) i wiesz co ci powiem? Nie żyj przeszłością... Przyszłością też nie.. A jeżeli musisz to wspominaj tylko to co jest dobre, miłe bądź zabawne :) chociażby erze próbującą zaczarować natsu i greya swoim seksapi lem aby następnie i walnąć =)
    Nie powiem że "wiem jak sie czujesz" jednak współczuję ci bardzo i naprawdę staram sie to zrozumieć!

    Życzę Ci weny, dalszych przygód z Fairy Tail oraz kolorowej przyszłości!
    Hela ✨

    OdpowiedzUsuń